Jak co roku, ekipa KitePro.pl na przełomie lutego i marca odwiedziła ulubione rejony w Azji. Kierunek to oczywiście Ho Chi Minh City (Sai Gon) . Zanim jednak wyruszyliśmy w rejony kitesurfingowe, postanowiliśmy w tym roku zostać kilka dni w dużym mieście....
Było to nie przypadkowe, wylądowaliśmy bowiem dokładnie w przeddzień Chińskiego Nowego Rok 2013, który przypadał tym razem 10 lutego. Nowy Rok w azji, to okres niezwykły i niewątpliwie ciekawy, jednak turystycznie i logistycznie sprawiający znaczne trudności. Wszystko bowiem w tym czasie jest droższe, trudniej dostępne, hotele bardziej obłożone, a komunikacja publiczna też swoimi prawami się rządzi. Świętowanie Nowego Roku trwa urzędowo 4 dni, natomiast nieformalnie aż do 2 tygodni. Hotelarze bezczelnie rozkładają ręce, wygłaszają uniwersalną formułę Happy New Year – a następnie podają ceny wyższe o 50-100 %. To jest standard. Nie ma tez specjalnie sensu z tym walczyć, choć jest to szczególnie irytujące 12 -13 dni po Nowym Roku, gdy pensjonaty i hotele zieją pustkami, a przemiła pani w recepcji nadal uparcie twierdzi, że ceny są "Happy New Year" i koniec :)
Pojechaliśmy jednak w tym czasie z pełną świadomością, chcąc przeżyć po prostu drugiego sylwestra w tym samym roku, w Saigonie tym razem. Całonocna impreza na głównych ulicach miasta, poprzedzona gigantycznym i zapierającym dech pokazem sztucznych ogni, wśród dziesiątków tysięcy roześmianych ludzi wszelkich narodowości, pozostawia niezapomniane wrażenia.
Główne arterie centrum miasta były jedną wielką imprezownią, wszędzie spotykaliśmy się z ogromną życzliwością, na każdym kroku nasza KitePro ekipa zapraszana była do wspólnej zabawy. Trzeba było uważać, żeby się nie pogubić.
Saigonczycy częstowali nas jedzeniem i piwem, które lało się wszędzie strumieniami. Wygląda, że to jednak ich ulubiony napój :) Kto by pomyślał, że nie wino ryżowe?
Poruszając się z tą rzeką ludzi, co rusz trafialiśmy na małe lokalne imprezki przy chodniku, były tańce na stołach i nie tylko :) Niestety stoły słabe..., max 50 kg udźwigu.., na takiego duuużego wietnamskiego chłopa akurat, no a nam się niestety parę skruszyło :)
Po kilku dniach pobytu w „biznesowej stolicy” Wietnamu udaliśmy się 240 km na południe w kierunku dużego portowego miasta Phan Thiet, a konkretnie położonego 15km dalej Mui Ne – czyli wietnamskiej mekki kite/windsurf/surf . Na tym etapie wyprawy również dało się odczuć minusy „Happy New Year”. Zdobycie busa, który pomieściłby naszą niewielką grupę wraz ze sprzętem wiązało się z opłatą 200$ , więc dwukrotnie wyższej niż standard. Postanowiliśmy w takim razie popłynąć w 1,5 godzinny rejs wodolotem po Mekongu, do nadmorskiego kurortu VungTau.
Vung Tau ma dość fajny spot, a jeszcze nigdy tam nie byliśmy. Prognoza była dobra, więc plan był tam popływać, by jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem lub nazajutrz udać się w podróż dalej, w kierunku MuiNe. Niestety prognoza okazała się nie sprawdziła. Szybko padła więc zgodna decyzja kontynuowania podróży. Zaczęliśmy ponownie szukać transportu.
Po dobrych 2 godzinach negocjacji w języku migowym, jakimś cudem ustrzeliliśmy „odmieńca” , z małym busem, który zgodził się nas zawieźć za normalną cenę, niestety kosztem mniejszej ilości miejsc siedzących niż potrzeba. Na szczęście Łomek , kajciarz zaprawiony w podróżach i kompatybilnej budowy ciała, chętnie zgarnął przydział na kuszetkę gratis i tak pojechaliśmy :)
Im bliżej było do celu, tym bardziej wzmagał się wiatr. Około 20 km przed Phan Thiet natrafiliśmy na piękną piaszczystą plażę, z bardzo ładnym wave. Wiało cudnie, jednak było już zbyt późno, by się rozkładać, a wiatr w Wietnamie po południu potrafi zgasnąć z 30 knt do zera w 15 min. Z żalem zapakowaliśmy się do busa i pojechaliśmy dalej.
Za niecałą godzinę, po przejechaniu przez całe Phan Thiet, byliśmy wreszcie w Mui Ne.
Sama miejscowość Mui Ne to wspólcześnie ogromny kurort. Rozciąga się na przestrzeni kilkunastu kilometrów i oferuje przebogatą bazę noclegową, restauracyjno-klubową i największe w Azji skupienie szkół kite. Bazy ulokowane są jedna za drugą przed hotelowymi plażami, wzdłuż zatoki Mui Ne Bay, nadając typowo surferski klimat całej miejscowości. W nowej części Muine Ne na szczególną uwagę zasługuje niewątpliwie polska baza Surfpoint, założona i prowadzona od wielu lat przez Boriana. W tym sezonie, postanowiliśmy jednak zainstalować się nieco dalej na południe przy przepięknym spocie Malibu, położonym w „starym” Mui Ne. Nasz wybór padł na bazę i camp Nomad, prowadzoną przez sympatycznych francuzów. Spot znaliśmy wprawdzie dobrze z lat poprzednich, ale teraz chcieliśmy zabawić tu nieco dłużej i pojeździć na większej fali.
kilka fotek z pływania...
- kilka fotek ze szkolenia ...
jakaś lala sie lansowala :)
.. i tak się lansowała, że zainteresował się nią przystojny hiszpan...
twierdził, że dzisiaj warunki są za trudne na damę..., i pogroził nawet Wojtasowi palcem:)
...ale jakoś się chłopaki dogadali i było juz przyjemnie.
a nasza podopieczna, z odwagą wbiła się w fale:)
cdn..., a w nim :
- sporo fotek ze spotu Malibu,
- hardcore'owa podróż promem w sztormie do najważniejszego punktu naszego kite tour’u Wietnam 2013, jak co roku! Oddalona około 130 km od portu w Phan Thiet malownicza wyspa PHu Quy,
- fotki i relacja z przepięknej płaskiej laguny na Phu Quy, wave za głęboką rafą i wspaniałym lokalnymi klimatami
pozdrawiamy
KiteProTeam